CHAD jest moim nieproszonym lokatorem od 1999 roku. Pamiętam czerwiec roku 1999, kiedy to lekarz poinformował, iż cierpię na zaburzenie afektywne dwubiegunowe. Po 8 latach lekarz prowadzący mnie w Warszawie, z którym współpracuję do dnia dzisiejszego dał mi do zrozumienia, że pierwszy epizod choroby daje przypuszczenia co do jej istnienia, lecz nie daje prawa do wyrażenia arbitralnego zdania dającego zasadność postawienia takiej diagnozy.

Przez okres niemal 13 lat poznałem CHAD twarzą w twarz. Był to wystarczający okres by zapoznać się ze spektrum jego destrukcyjnych możliwości. Początek choroby jest dość trudny do uchwycenia dla postronnego obserwatora. U części osób nawroty lub pierwsza faza choroby są poprzedzone różnorodnymi wydarzeniami życiowymi, także związanymi ze stanem zdrowia, np. zatrucia, a u kobiet może być to poród. Wydarzeniom tym przypisuje się znaczenie czynników wyzwalających. Wśród wydarzeń życiowych, które w okresie około 3 miesięcy poprzedzają chorobę należy wymienić: stratę osób bliskich( zgon, rozłąka), zawód emocjonalny, nagłe pogorszenie sytuacji materialnej, utrata pracy, konieczność adaptacji do nowych warunków w związku ze zmianą miejsca zamieszkania.

Rok 2007 był przełomowy, zacząłem być pod opieką lekarza z warszawskiej szkoły psychiatrii. Dobranie leków we właściwych dawkach dało efekt w nie cały kwartał, tydzień po tygodniu zaczynałem lepiej funkcjonować.

Leczenie CHAD to w moim przypadku farmakoterapia. Leczenie biologiczne sprowadza się do przyjmowania 3650 tabletek rocznie, czyli 10 dziennie. Nie istnieje konieczność uczestnictwa w jakichkolwiek formach psychoterapii. Przyjmowanie leków to tylko jeden z gwarantów powodzenia terapii, a co za tym idzie bezkolizyjnego funkcjonowania w życiu społecznym.

W świetle danych liczbowych kształtuje się to następująco: lit, mój główny sojusznik daje mi 50% zabezpieczenie przed nawrotem choroby, neurotop podwyższa poziom ochrony o kolejne 20%, pozostałe 30% zależy ode mnie. Generalne założenia są przejrzyste, zawsze się do nich stosowałem.

Poważnym czynnikiem ryzyka jest zażywanie narkotyków pod jakąkolwiek postacią. w prostej linii w kontekście bycia chorym na CHAD ta używka to zaproszenie do oglądania świata z perspektywy oddziału szpitala. Miejsca, które swoim wystrojem i niejednokrotnie niepoślednią klientelą odbiega wyraźnie od miejsc przeze mnie umiłowanych. Zawsze gardziłem ludźmi, którzy wprowadzali się w stan euforii czy odurzenia za pomocą tego typu specyfików, podczas gdy przez długie lata lekarze, mający się mną opiekować metodą na chybił trafił dawkowali wspomniane specyfiki.

Ta sama zasada ma się do alkoholu. w moim przypadku nie stanowił on czynnika ryzyka. Jak zauważył mój lekarz, jego obaw nie stanowiła kondycja mojego mózgu, lecz mojej wątroby, obciążonej każdego dnia dodatkową porcją chemii. Ilości alkoholu, który spożywam są symboliczne, nie przekraczające 2 jednostek alkoholu tygodniowo.

Kolejnym poważnym czynnikiem ryzyka są przypadkowe kontakty seksualne. Seks jest bezsprzecznie atrakcyjną i pociągającą formą kontaktów międzyludzkich. Ma to być kontakt odpowiedzialny i bezpieczny. Negatywne skutki tego typu zachowań pominę zakładając, zrozumienie powagi tego tematu.

Uważny czytelnik może zadać pytanie w czym tkwił problem. Główną oś mojego leczenia stanowi leczenie biologiczne – leki. Błędem kardynalnym ze strony lekarzy, którzy w przeszłości zajmowali się moim przypadkiem był brak badań analitycznych. o ile organika mojego mózgu nie wykazywała patologii, o tyle chemia bywała zaburzona. Niezbędnym do osiągnięcia sukcesu jest oznaczania poziomu leku we krwi odnosi się to do stabilizatorów nastrojów, o których wspominałem wcześniej. Badania tarczycy dwa razy w roku są konieczne. Ilość substancji w granicach terapeutycznych stanowi barierę ochronną przed kolejnym epizodem na poziomie wspomnianych 70 %. Błędne leczenie spowodowało 6 epizodów mojej choroby. Nie z mojej winy, lecz zaniedbań i niekompetencji lekarzy. Koszty materialne choroby są wymierne, wymiar niematerialny jest niemożliwy do oszacowania.

CHAD to przewlekła i wyniszczająca choroba. Mimo podjęcia leczenia i pięcioletniego okresu remisji zdarzają mi się labilność nastrojów z przewagą obniżenia. Jeżeli przyjąć za punkt odniesienia krzywą Gaussa to nie przekraczają one 30 % względem ekstremum (tak i w jedną jak i drugą stronę). Te długie lata nauczyły mnie obserwować swoje ciało i wychwytywać sygnały ostrzegawcze. Ważny jest sen. Eksperymentowanie ze snem może obudzić manię. Mania jest nie do zatrzymania w warunkach ambulatoryjnych. Jeśli nie śpię jedną noc i jestem zmęczony to jest to norma. Lecz brak snu przez kilka dni lub dłużej i świetny nastrój, niespożyta energia stanowi poważny sygnał ostrzegawczy, którego lekceważenie może być brzemienne w skutkach. Ważne też jest zdefiniowanie się w roli pacjenta w relacji z lekarzem, który powinien być krytycznym, sojusznikiem w walce z chorobą. Miałem szczęście i na takiego trafiłem. Obecnie nasza współpraca ogranicza się do spotkań z częstotliwością co 2- 3 miesiące.

Wybór kierunku studiów był bezapelacyjny. Wybór uczelni wiązał się z dość zabawną historią sprzed wielu lat, gdy jako dziecko przyjechałem do Warszawy, był to sierpień roku 1995, byłem wtedy tylko jeden dzień w stolicy. Razem z rodzicami wyjeżdżaliśmy zagranicę, poznałem tam uroczą mieszkankę Ochoty, z którą grywałem w tenisa i chodziłem na spacery w zakolach Niemna w Druskiennikach. Przez kolejne lata nie widzieliśmy się ograniczając nasz kontakt do telefonów, listów i widokówek wysyłanych z różnych części świata. Po 8 latach spotkaliśmy się na Trakcie Królewskim notabene przyleciałem do niej samolotem rejsowym do Warszawy PLL LOT. Byłem w subtelnej hipomanii, gdy stojąc na ulicy zaproponowałem jej kawę w Bristolu. Nasza znajomość nie przetrwała próby czasu. Jednak, wyboru nie żałuję z perspektywy czasu. Na początku studiów w lustrze widziałem maturzystę, teraz o poranku patrzę na mężczyznę, który potrafi prowadzić samodzielnie gospodarstwo domowe, a po Rzymie czy Nowym Jorku porusza się powiem bez kozery z większą swadą niż po Warszawie. Polubiłem pewne miejsce tego miasta nie związane z rozrywką. Mam tu swoje miejsca, mimo iż nigdy nie będę należał do stolicy. Warszawa na początku była terytorium obcym, dziś jest ujarzmiona we wszystkich materiach, które mogły wzbudzać moje wątpliwości, czy mogły mnie interesować.

Jednak dopiero jakiś czas po podjęciu studiów dowiedziałem się o istnieniu Biura ds. Osób Niepełnosprawnych (BON-u). z żalem stwierdzam, iż macierzysty dziekanat dementował istnienie placówki czy trybu umożliwiającego wdrożenie pomocnych mi rozwiązań. Sojusznikiem wskazanym mi przez lekarza z Warszawy był BON.

BON udzielił mi pomocy w formie kilku rozwiązań na studiach. Możliwość dopisywania się na egzamin poza USOS-em, możliwość indywidualnego dostosowywania terminów egzaminów … Brzmi interesująco, jest bezwzględny warunek. Wiedziałem, że na moich barkach spoczywa odpowiedzialność za wykorzystanie tych udzielonych mi rozwiązań, tylko w ich ramach można się poruszać. Nie ma obniżonych kryteriów ocen, czy ułatwień, nie przewidzianych aktami prawa uniwersyteckiego. Te rozwiązania są bardzo pomocne, by złożyć egzamin w kontekście ograniczeń osoby cierpiącej na CHAD.

Ze swojego doświadczenia nadmienię, że wszystkie egzaminy zdałem na oceny pozytywne w pierwszym terminie. Relacje z egzaminatorami i wykładowcami prowadzącymi zajęcia dydaktyczne, mającymi wiedzę o moich uprawnieniach, przebiegały bezproblemowo. Niemniej jednak zdarzały się pytania jakiego typu dolegliwości mnie trapią. Wykładowca, czy egzaminator, nie ma prawa zadawać tego typu pytań, nie licuje to z powagą stanowiska pracownika naukowo – dydaktycznego Uniwersytetu, nie wspominając o zasadach savoir vivre. Podejrzenia te nie są przedmiotem zainteresowania studentów, a tego typu zachowania spotykają się z krytyką ze strony pozostałych członków kadry danej jednostki dydaktycznej. Należy unikać osób tego typu, ponieważ mogą być one szkodliwe dla przebiegu naszej ścieżki w ramach studiów. Wśród kadry naukowej zwłaszcza po pierwszym roku spotykałem się głównie z życzliwością, która ku mojemu zaskoczeniu nie wykazywała skłonności w naruszaniu mojej prywatności.

W materii wyboru egzaminatorów i osób prowadzących zajęcia dydaktyczne sugeruję by były to te same osoby, ułatwia to znacząco złożenie egzaminu, egzaminator nas zna , my znamy jego. Egzamin przebiega w kulturalnej atmosferze. Sugeruję zdawanie w systemie jeden na jeden, czyli student – egzaminator. Byłem skupiony na zagadnieniu, mój rozmówca na mojej odpowiedzi. Należy wręcz wskazać takie rozwiązanie egzaminatorowi. Mając wsparcie BON-u można przejść bezboleśnie przez ten etap, ale nie należy nadużywać cierpliwości naszych nauczycieli, z przykrością stwierdzam ,że niektórzy mieli problem z interpretacją spójnej treści dokumentu wydanego przez BON. Pracownicy o wielkiej erudycji, kulturze osobistej nie muszą udowadniać studentowi swojej pozycji. Ci wielcy mistrzowie po prostu ją posiadają nikomu nie muszą niczego udowadniać. Tacy ludzie pojawiali się na mojej drodze i przypadkowo dzięki ich charyzmie zainteresowałem się dyscyplinami, które wcześniej marginalizowałem. w trudnych chwilach samotności wpadałem na ich dyżury by porozmawiać na tematy dotyczące nie tylko ich zainteresowań badawczych, niektórzy z nich stali moimi rozmówcami wykraczających poza obszar ich specjalizacji. Zauważyłem, że początkowa nieufność ustąpiła i odnotowałem serdeczne zachowania z ich strony, zobaczyłem tym samym to co chciałem ujrzeć. Prawnik to człowiek, rozwiązujący problemy innych osób, byli zdolni do empatii nie popadając w uprzedzającą uprzejmość.

Na początku studiów przed zaliczeniem części ogólnej prawa cywilnego na korytarzu Collegiu Iuridicum i siedziałem samotnie przed jednym z gabinetów obok mnie przechodził prof. Tomasz Dybowski emerytowany sędzia Sądu Najwyższego, nestor Wydziału. Spojrzał się na mnie i spytał jak mi idzie przygotowanie. Miałem obawy co do mojej niewiedzy. Profesor spytał o moje nazwisko, gdy je usłyszał powiedział mi zdanie, którego treść zapamiętałem doskonale. z takim nazwiskiem, nie wypada się Panu bać, prawnik się nie może bać, prawnik jest stworzony do walki, nie interesuje go inny rezultat niż zwycięstwo, obawy nie interesują go, ma on obowiązek je minimalizować i uzyskać jedyny interesujący go wynik, tym wynikiem jest zwycięstwo. Byłem w szoku, mówił mi to niekwestionowany autorytet w materii najbardziej abstrakcyjnej gałęzi prawa jaką jest prawo cywilne, wyszedłem więc z założenia że jeśli mówi mi to człowiek o tak kruchej posturze i takim autorytecie to musi w to wierzyć. Ta i podobne rozmowy kształtowały mnie dawały mi pozytywne bodźce, siła tkwiła w kształtowaniu własnego ducha i pokonywaniu problemów. Przez okres studiów opanowałem cztery języki obce uczę się dwóch kolejnych. Uzyskałem możliwość studiowania na poziomie studiów doktoranckich zagranicą. Według pewnych źródeł spotyka się ze mną najatrakcyjniejsza studentka na jednym z wydziałów Uniwersytetu. Nie potwierdzam nie zaprzeczam tego faktu… Mimo , że to wkrótce kończy się pewien etap patrzę ze spokojem w przyszłość i zachowuje dystans do przeszłości, lecz o niej nie zapominam oraz wyciągam wnioski z poprzednich wydarzeń.

Opisałem swoją drogę, zdarzeń faktów było więcej. Ja przeszedłem na bolesnych doświadczeniach tą drogę, tylko od Ciebie zależy jak wykorzystasz moje doświadczenia i dostosujesz je do własnych potrzeb…Jeśli jednak nie będziesz przestrzegał ogólnych wytycznych co do dbania o zdrowie na poziomie przyjmowania leków, czy prowadzenia określonego stylu życia, pomysł ukończenia studiów, funkcjonowania w społeczeństwie, wchodzenia w relacje międzyludzkie, czynnego uczestnictwa w życiu zawodowym będzie oddalającym się mirażem i pomocne dłonie Twoich najbliższych czy instytucji uniwersyteckich będą odrzucane przez Ciebie . Twoje poczynania mogą Cię zredukować do osoby ,której jedynym źródłem dochodu jest zasiłek. Zaczynam powoli popadać w obniżenie nastroju, na co dzień nie myślę o mojej chorobie tak intensywnie jak pisząc te zdania… Przypominają mi się słowa Winstona Churhill’a, który był osobą chorą na zaburzenie dwubiegunowe: ,,Nie mam nic do ofiarowania prócz krwi, znoju, łez i potu”. Warto pamiętać, że to on przeprowadził Wielką Brytanię przez II wojnę światową i został laureatem literackiej nagrody Nobla. Czytając to nie wpadaj w euforię zacznij od mniejszego celu, on też skończył studia…