Z perspektywy absolwenta studiów na Uniwersytecie Warszawskim
Opublikowane w: Czy warto studiować? - doświadczenia studentów
Autor: JMR, Dodane w dniu: 20-07-2017
Asia, absolwentka etnologii
Zachorowałam na czwartym roku studiów. Moja choroba okazała się przewlekła i długo uniemożliwiała mi naukę. Przez trzy lata byłam na urlopie zdrowotnym. Na początku byłam niemal pewna, że będę musiała rzucić studia, że nie mam szans, żeby je skończyć. Sprawy formalne związane z urlopem wstecznym wydawały mi się straszliwie trudne, nie do przejścia.
Nie wiedziałam, że istnieją specjalne rozwiązania przeznaczone właśnie dla osób przewlekle chorych, że jako taka osoba mam prawo do wsparcia także ze strony uczelni. Co chwila więc wpadałam w panikę, szczególnie podczas wizyt w dziekanacie. Dowiadywałam się tam na przykład, że już dawno temu powinnam była złożyć podanie, stawić się na komisję lekarską i przynieść dokumenty. Ale termin dawno już minął i jestem stale przeznaczona „do skreślenia”, jak to ujmowały panie z dziekanatu. Pamiętam częsty strach i niepewność, że znów okaże się, że powinnam była coś zrobić parę miesięcy temu, a ja w tym czasie po prostu nie miałam siły, żeby się tym zajmować.
Dziś myślę, że sytuacja ta była nowa nie tylko dla mnie, ale też dla pracowników mojego Wydziału. Znalazłam się po prostu w trudnym położeniu kogoś, kto przeciera szlaki. Na dodatek działo się to wtedy, gdy przepisy często ulegały zmianie. Musiałam dużo tłumaczyć, dużo słuchać, być cierpliwa, nauczyć się opowiadać o sobie, ale też nie odpowiadać na wszystkie pytania, chronić swoją prywatność – szanować i siebie, i osoby do których przychodzę. A przede wszystkim nie poddawać się i ufać temu, co radziły mi panie z Biura do Spraw Osób Niepełnosprawnych. Wiedziałam, że nawet jeśli sama nie umiem podać odpowiednich przepisów, mogę się powołać na Biuro, które zajmuje się sprawami osób w takiej sytuacji jak moja. Dziś wydaje mi się, że jeśli pojawiają się jakieś problemy, to najczęściej biorą się z niedokładnej komunikacji. Dlatego warto czasem być cierpliwym i nie osądzać zbyt szybko.
Bardzo zachęcam osoby, które zastanawiają się nad podjęciem studiów, żeby nigdy nie rezygnowały i nigdy nie uważały, że są w jakikolwiek sposób gorsze od zdrowych studentów. Może to oczywiste, ale pamiętam, że dla mnie był to w pewnym okresie problem. Z niepełnosprawnością i chorobami można studiować. Można to robić we własnym tempie, według swoich możliwości. Można studia przerwać ze względów zdrowotnych, a potem do nich wrócić.
Podczas choroby i później, gdy podjęłam studia na nowo, doznałam ogromnej życzliwości i chęci pomocy na moim Wydziale. Takie właśnie są moje doświadczenia.
Daria, absolwentka z niepełnosprawnością ruchową
Nigdy nie zastanawiałam się, czy pójdę na studia czy nie. Jeśli już, to na jakie.
Już w szkole średniej zrobiłam prawo jazdy (mam własny samochód), byłam przewodniczącą szkoły. Ukończyłam z wyróżnieniem Stosunki Międzynarodowe, zwiedziłam prawie całą Europę, byłam stypendystką programu Erazmus/Sokrates. Teraz jestem pracownikiem naukowo-badawczym w Polskiej Akademii Nauk. Obecnie przebywam na unijnym programie Leonardo da Vinci w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie i nadal jestem osobą niepełnosprawną. Jednak dzięki pomocy i życzliwości wielu ludzi studia wspominam jako naprawdę miły czas w moim życiu.
Życzę każdej osobie niepełnosprawnej tak miłego studiowania jak moje, a przede wszystkim – wiary w siebie!
Anna, doktorantka niewidoma
Studia to dla młodego człowieka czas rozwoju i wkraczania w dorosłe życie. Jest to także czas wyzwań, ale jestem przekonana, że warto je podejmować, mimo że często nie będzie łatwo.
Gdy rozpoczynałam naukę na Wydziale Polonistyki UW, obawiałam się trudności związanych z koniecznością poznania nowego otoczenia oraz przystosowania się do wymagań edukacji akademickiej. Mimo że przedtem uczyłam się w liceum publicznym, z odczułam znaczącą różnicę w sposobie nauki na studiach.
Wszystko to jednak nie zraziło mnie, a wręcz przeciwnie – zmobilizowało i zachęciło do wytrwałej pracy, która, jak sądziłam, musiała się intelektualnie opłacić.
Tak się rzeczywiście stało. Dziś jestem doktorantką w Zakładzie Pozytywizmu
i Młodej Polski w Instytucie Literatury Polskiej na Wydziale Polonistyki UW. Nigdy jednak nie zapominam, jak trudno było mi na początku, i jak wiele ograniczeń codziennie pokonywałam.
Do tej pory doskonale pamiętam moje przerażenie testem z lektur literatury staropolskiej, który studenci pierwszego roku filologii polskiej musieli zaliczyć, aby podejść do egzaminu. Mimo tego nie zrażałam się, i tydzień po tygodniu, systematycznie czytałam lekturę po lekturze z długiej listy tych wymaganych.
Pewnego dnia, po zajęciach z literatury staropolskiej, niespodziewanie podeszła do mnie pani doktor prowadząca ćwiczenia i w dość nieuprzejmej formie przekazała mi decyzję ówczesnego Prodziekana, mówiąc: „Pani może tego testu nie pisać”. Odpowiedziałam, że oczywiście zamierzam go napisać, bo przecież czytam i chcę czytać wyznaczone lektury!
Po tej nietypowej rozmowie bardzo długo czułam się w pewien sposób upokorzona i wzburzona.
Najciekawsze jest jednak zakończenie tej – wydawałoby się przykrej dla mnie – historii. Test zdałam śpiewająco, uzyskując maksymalną liczbę punktów, dzięki czemu znalazłam się w elitarnym gronie szczęśliwców, którzy (otrzymując zaocznie ocenę bardzo dobrą z egzaminu) nie musieli już do niego podchodzić.
Moja satysfakcja była wielka, a radość chyba jeszcze większa! Na studiach poczułam się dużo pewniej i uwierzyłam, że klucz do życiowego i naukowego sukcesu każdy nosi w sobie, pomimo uporczywych trudności, jakie dzień po dniu staramy się pokonywać.